Kiedy nie wiadomo, o co chodzi

elementy-przesunięcie (8)

Beznamiętnym okiem narratora-kronikarza obserwujemy życie Anny i Toma, pary trzydziestokilkulatków, południowców, którzy tuż po studiach wyemigrowali do Berlina. Kreatywna, zdalna praca, piękne mieszkanie w kamienicy będące uosobieniem pinterestowego tagu „modern minimal interior”. Testowanie nowych przepisów, picie kawy speciality, imprezy, całonocne kolacje u przyjaciół, książki i modne magazyny. Do tego lewicowe poglądy i szerokie grono znajomych. Brzmi jak przepis na wygodne, przyjemne życie w europejskiej stolicy hipsterstwa. A jednak ciągle czegoś brakuje, czegoś jest za mało.

Czego chcieć więcej? – można by zapytać. Szczerze? Myślę, że Anna i Tom sami chcieliby to wiedzieć. Podobnie jak spora część millenialsów, którzy przejrzą się w tej powieści jak w lustrze.

Oczywiście – Latronico dość mocno generalizuje, a stworzeni przez niego bohaterowie są płascy, miałcy i dość nijacy. Momentami są antypatyczni i szalenie irytujący. Język, którym posługuje się autor jest oszczędny, chłodny, momentami  przybiera ton socjologicznego raportu. Pomimo wielu „ale” w powieści jest sporo prawdy, momentami dość gorzkiej. Im dalej wchodzimy w historię Anny i Toma, tym mocniej uświadamiamy sobie, że owo „idealne życie”, którego doświadczają, jest wyłącznie pozorem i ułudą. Kreatywna praca, którą można wykonywać z każdego miejsca na świecie nuży, frustruje, okazuje się też dość bezsensowna i mało satysfakcjonująca. Znajomości i przyjaźnie okazują się płytkie i krótkotrwałe, a social media – początkowo uwodzące tym, że można w nich „wyrażać siebie” – trącają sztucznością i wykreowaną autentycznością na pokaz.

Czytając powieść, momentami czułam się tak, jakbym przez judasza podglądała swoje własne życie. Historia przedstawiona przez Latronico jest opisanym w kronikarski sposób portretem (a może lustrem?) pokolenia millenialsów, wychowanego w duchu dążenia do sukcesu (btw. czym dziś jest sukces?), poczucia, że świat stoi przed nimi otworem i tak naprawdę wszystko jest możliwe.

To opowieść o ciągłym poszukiwaniu tego „czegoś” i dążeniu do życiowej perfekcji, która jest czymś niezdefiniowanym, nieuchwytnym i… nierzeczywistym. To doskonały obraz tego, że życie tu i teraz i cieszenie się z małych rzeczy, jest czczym gadaniem, nic nieznaczącym sloganem powtarzanym na lewo i prawo. Bo przecież zawsze znajdzie się ktoś, do kogo można się porównać. Ktoś, kto ma lepiej, kto ma więcej, kto żyje bardziej, piękniej, jeszcze bardziej świadomie. Bo przecież zawsze jest coś, do czego powinniśmy dążyć, za czym powinniśmy gonić, czego powinniśmy doświadczać. 

I choć sama powieści Do perfekcji”  nie zaliczam do moich literackich olśnień (niemniej czytało mi się ją dość przyjemnie) i nie uważam jej za super odkrywczą, to muszę przyznać, że niektóre sceny z życia berlińskich mileniallsów pozostają w pamięci. Raz po raz irytująco uwierają, jak kamień, który wpadł do buta. Najpewniej do modnego sneakersa z logotypem Nike lub zamszowego klapka Birkenstock. 

Jak piłeczka ping-pongowa wraca do mnie jedno pytanie. Czy faktycznie my, millenialsi jesteśmy tacy, jak widzi nas narrator-kronikarz? 

Pewnie to zależy, jak zawsze.


Vincenzo Latronico, „Do perfekcji”
Przekład Katarzyna Skórska, Wydawnictwo Czarne