(De Nata Poznań)

Im większy wybór, tym lepiej? Nie tutaj. W niewielkim lokalu na poznańskich Jeżycach liczy się tylko jedno – świeżo wypiekane, chrupiące pastéis de nata*. Upstrzone z góry rumianymi cętkami, leniwie wylegują się na biało-niebieskiej ladzie. W powietrzu unosi się zapach cytrynowej skórki, cynamonu i kawy. Dziewczyna za barem pakuje sześć sztuk na wynos, a kobaltowe pudełeczko, które wręcza klientowi, wygląda jak prezent. Rozgośćcie się w De Nata – miejscu stworzonym przez Olka i Zuzę z miłości do portugalskich babeczek.
Myślę, że – paradoksalnie – naszą siłą jest to, co na początku budziło nasze największe obawy – czyli focus na jeden produkt. Specjalizujemy się w pasztelkach i kawie, dlatego stawiamy na najwyższą jakość wszystkich składników, nie uznajemy dróg na skróty i półśrodków.




Nie wiem, czy da się lubić ludzi za bardzo. Może tak, może nie. Może po prostu trudno to stwierdzić. Wiem jednak jedno: jeśli nie lubi się ich wcale, jeśli nie jest się ich ciekawym, nie da się dobrze i rzetelnie opowiadać ich historii. A ja chcę opowiadać. Słuchać. Zadawać pytania. Wchodzić w codzienność, nie w sensację.
(Wstępniak)
W listopadowe przedpołudnie jak na złamanie karku pędziłam do redakcji, z którą wówczas freelancersko współpracowałam (spoiler alert: czas przeszły nieprzypadkowy). O dziwo jesień była jeszcze całkiem znośna, dzień był ciepły, świeciło słońce, a ja miałam na sobie mój ulubiony trencz. Wpadłam omówić tekst, który niedawno napisałam. Było całkim miło, dostałam pozytywny feedback, artykuł się spodobał, miał całkiem niezłe wyniki. Pojawiło się tylko jedno drobne „ale”. – Wiesz co, Ty trochę za bardzo lubisz tych swoich bohaterów – usłyszałam. Dziś totalnie nie pamiętam, co odpowiedziałam na ten zarzut, ale znając życie (i siebie) – pewnie nic. Pamiętam jednak, co sobie pomyślałam, gdy wracałam do domu. – Czy serio można kogoś lubić za bardzo?
(Rozmowa z Mari Krystman)
Plan był prosty – ten tekst miał być opowieścią o świetnym miejscu na mapie Poznania i o dziewczynie, która je stworzyła. Trzy lata temu Mari Krystman otworzyła na Jeżycach Słońce Concept Store – niewielki, bajecznie kolorowy sklepik pełen pięknych i użytecznych drobiazgów od polskich twórców, który szybko stał się ulubionym przystankiem dla miłośników rodzimego rękodzieła, dobrego designu i prezentów kupowanych na ostatnią chwilę. Ostatnio jednak sporo się zmieniło, bo Mari postanowiła wypuścić Słońce ze swoich rąk.
Jestem ciekawska i szalenie interesuje mnie to, jak na świat i życie patrzą inni, dlatego wszystkim bohaterom moich tekstów zadaję ten sam zestaw pytań. Poniżej znajdziecie zajawkę tego, jak postrzega go Mari, najbardziej słoneczna dziewczyna w całym Poznaniu. Komplet odpowiedzi znajdziecie na Instagramie Po Prostu.
Co Cię zachwyca?
Ostatnio, kiedy myślę o zachwytach, przed oczami od razu mam południe Europy. Zachwyca mnie to, jak słońce pada na budynki i przedmioty, jak polepsza humor, jak budzi kreatywność, jak ogrzewa. Zachwycają mnie pomysły twórców, zachwycają mnie kolory, pyszne jedzenie i piękne, międzyludzkie relacje.
Co jest dla Ciebie najważniejsze?
Słońce, masło i miłość. Jak jest słońce, to znaczy, że wszystko będzie dobrze. Jak czujesz, że kogoś kochasz – albo robisz coś, co kochasz – to jest bajka. A masło? Masło to synonim dobrego jedzenia, prawdziwego comfort foodu. Jak są wszystkie trzy – jest wspaniale.

Skrzyżowanie ulic Staszica i Szamarzewskiego: piękna, dopiero co odnowiona kamienica. Duże, półokrągłe okna w szałwiowych ramach wpuszczają do niewielkiego, minimalistycznego wnętrza dzienne światło, które tańczy na betonowych ścianach i odbija się od gładkiej tafli lustra. To Atelier Gusta – przestrzeń szalenie utalentowanej złotniczki Agnieszki Jankowiak, która o biżuterii myśli jak o opowieści. Na kamiennych, grubo ciosanych półkach leniwie wylegują się pierścionki, naszyjniki i kolczyki, od których trudno oderwać wzrok i dłonie.
Choć przy jubilerskim stole Agnieszka tworzy biżuteryjne cuda ze szlachetnych metali i drogocennych kamieni, to – jak przekonuje – najbardziej zachwyca ją codzienność i zwykłe życie. Piękno w prostocie.

Co Cię zachwyca?
Proste rzeczy i zwykłe życie. Poranek. Pyszna herbata. To, że codziennie o 9:00 rano do atelier wpada słońce, takie rzeczy, które nic nie kosztują. Moja mama kiedyś się ze mnie śmiała, bo jadąc samochodem potrafiłam się zatrzymać, bo coś mnie zachwyciło, urzekło. Jakiś czas temu powiedziała mi, że nauczyłam ją dostrzegać małe rzeczy i zachwyca ją np. piękny zachód słońca. Zawsze wysyła mi zdjęcia!
Kiedy czujesz się najbardziej spełniona?
Wtedy, gdy zrobię coś sama od początku do końca w pracowni. Kiedy trzymam w dłoniach kolczyki, które stworzyłam, to myślę o sobie bardzo dobrze, jestem z siebie dumna. Sama je wymyśliłam, sama przetopiłam metal, sama zeszlifowałam. Wszystko wyszło spod moich rąk, ja to ogarnęłam. Za każdym razem bardzo się tym jaram! Wiele zdjęć na moim Instagramie było robione w tym momencie satysfakcji, dumy i czułości wobec siebie.
Słucham przejęta tych wszystkich letnich piosenek, z których nostalgia i tęsknota wylewają się hektolitrami. Czuję ją każdą częścią ciała. Słońce powoli zachodzi, dzień jest coraz krótszy. Nasturcje w skrzyni na balkonie powoli usychają. A ja, mimo rozlewającego się w środku smutku nie chcę narzekać na to, że czas płynie. Że bezlitośnie mija. Wiem, że to sierpniowe popołudnie będzie za moment odległym wspomnieniem z innego świata. A ja bardzo chcę je zapamiętać.
(Felieton)
Przedostatni weekend sierpnia spędziliśmy na Kaszubach z rodziną. I choć było pieruńsko zimno, choć wiało, padało i nie było mowy o typowo letnich aktywnościach, to ten czas – co brzmi dość paradoksalnie – był dla mnie kwintesencją wakacji. Był tym, za czym bardzo tęskniłam, choć nawet o tym nie widziałam. Był czasem beztroski, odpoczynku, dziecięcej radości.
pisać o książkach, które przeczytałam i polecać je innym? – pomyślałam któregoś dnia w przypływie entuzjazmu po skończonej lekturze powieści, która mnie absolutnie oczarowała. Chwilę później sprowadziłam samą siebie na ziemię, bo… przecież żaden ze mnie autorytet w kwestiach literatury. Zasępiłam się, spuściłam głowę, odłożyłam książkę – a wraz z nią i pomysł – na półkę. Ale potem przyszła refleksja o tym, że właśnie takie szczere, nieprzeintelektualizowane polecenia trafiają do mnie najbardziej. Nie od krytyków, a od zwykłych ludzi, którzy po prostu lubią czytać. Więc będę polecać Wam książki. Bo mogę. Po prostu.