Czuła twórczyni

elementy-przesunięcie (7)

Skrzyżowanie ulic Staszica i Szamarzewskiego: piękna, dopiero co odnowiona kamienica. Duże, półokrągłe okna w szałwiowych ramach wpuszczają do niewielkiego, minimalistycznego wnętrza dzienne światło, które tańczy na betonowych ścianach i odbija się od gładkiej tafli lustra. To Atelier Gusta – przestrzeń szalenie utalentowanej złotniczki Agnieszki Jankowiak, która o biżuterii myśli jak o opowieści. Na kamiennych, grubo ciosanych półkach leniwie wylegują się pierścionki, naszyjniki i kolczyki, od których trudno oderwać wzrok i dłonie. Projektantka, ubrana w beżowy sweter i kremową długą spódnicę, z czułością pokazuje mi swoje prace i snuje opowieści. O biżuterii, o tworzeniu własnej marki i życiu po swojemu w świecie, który pędzi na łeb na szyję.

Stal, beton, lustra, kamienie. Surowość wnętrza, która rzuca się w oczy zaraz po przekroczeniu progu, jest wyłącznie pozorna, bo w środku panuje ciepła i gościnna atmosfera. Subtelnie dymiące kadzidła otulają odurzającym zapachem, w tle słychać spokojną muzykę, a Agnieszka wita każdego uśmiechem i dobrym słowem. Jesteśmy w samym sercu poznańskich Jeżyc, które z roku na rok pięknieją. W lokalu, w którym dziś się spotykamy jeszcze 2 lata temu działał osiedlowy sklep spożywczy „ozdobiony” wyblakłymi zdjęciami popularnych surówek. Podczas naszej rozmowy do Atelier Gusta wpada Pani Zeusowa, starsza kobieta z pieskiem, która przyszła powiedzieć „dzień dobry”`

Można do mnie wpaść i pogadać o wszystkim, nie tylko o biżuterii. Chciałam stworzyć miejsce, w którym każdy jest mile widziany – mówi projektantka. – To atelier jest spełnieniem moich marzeń, czasami nadal nie dowierzam, że to moja przestrzeń – dodaje z uśmiechem, kiedy zachwycam się detalami we wnętrzu. Za jego projekt odpowiadają architekci z pracowni mode:lina™ oraz artysta VonMotz.

Zacznijmy jednak od początku.

Usiądź do stołu i rób

Startem jubilerskiej drogi Agnieszki okazała się Galeria YES przy ulicy Paderewskiego, gdzie pracowała jako sprzedawczyni podczas studiów kulturoznawczych. – Miałam duże wsparcie mojej szefowej, która od samego początku była otwarta na moje pomysły. Pozwalała mi grzebać, wymyślać, szukać, kombinować, ufała mojej wizji – wspomina projektantka. Z czasem zakres jej obowiązków ewoluował: zaczęła pisać blogowe teksty o artystach złotnikach oraz przejęła prowadzenie profili Galerii na mediach społecznościowych. Powoli rodziła się w niej fascynacja rzemiosłem, coraz częściej czuła, że to coś więcej niż praca. Jak wspomina po latach, przełomowym momentem było dla niej napisanie dwóch książek o artystach złotnikach. – YES wyszedł z tą propozycją, a ja z wielką ekscytacją ją przyjęłam. To była wspaniała przygoda, jeździłam po całej Polsce, rozmawiałam z artystami, odwiedzałam ich warsztaty i pracownie złotnicze, przyglądałam się całemu procesowi. Właśnie wtedy poczułam, że bardzo chciałabym nauczyć się tworzyć biżuterię, zaczarowało mnie to – opowiada Agnieszka.

Rozpoczęła więc poszukiwania nauczyciela, który wprowadziłby ją w meandry jubilerskiego świata, co – jak się okazało – wcale nie było proste. 

Chodziłam od pracowni do pracowni i jak zdarta płyta pytałam: przepraszam, zechciałbyś mnie uczyć? Ciągle słyszałam, że nie. Dziś jestem dumna, że się wtedy nie poddałam, że się nie zniechęciłam – śmieje się artystka.

Z perspektywy czasu widzę, że ta przeprawa bardzo mi się przydała, bo w złotnictwie trzeba mieć wielką cierpliwość i zawziętość. Omsknie się ręka, coś się źle zlutuje, trzeba zaczynać od początku. Ciągle trzeba kombinować i improwizować – dodaje. Finalnie, przez koneksje znajomego udało jej się znaleźć nauczyciela, który zaprosił ją do swojego warsztatu. Siadała do stołu złotniczego, rozpoczynała pracę, popełniła błędy, szukała rozwiązań, cierpliwie i z pokorą przechodziła przez wszystkie etapy. Po dwóch latach poczuła się pewnie i założyła własną markę. Dziś mimo wielu lat doświadczeń na karku przyznaje, że tak naprawdę uczy się cały czas, bo branża dynamicznie się zmienia.     – I żeby nie było tak kolorowo – nadal zdarza mi się popełnić krzywulca, w końcu to ręczna, szalenie precyzyjna robota – podsumowuje ze śmiechem.

Idź w świat

Poczekaj, coś Ci pokażę – mówi tajemniczo projektantka, gdy pytam ją o to, czy pamięta pierwszą własnoręcznie wykonaną biżuterię. Znika na zapleczu, po chwili wraca do mnie z niewielką kopertą, z której wyjmuje pierścionek – srebrny, minimalistyczny, ozdobiony surowym kryształem górskim. Jak wyjaśnia – wykonała go na konkurs sztuki złotniczej w Legnicy. W oryginalnej wersji kryształ w pierścionku miał długość 5 cm, bo tematem konkursu były granice, a ona chciała stworzyć biżuterię, która je wyznacza. Pierścionek przeleżał w jej pracowni kilka lat, ostatnio uznała jednak, że pora by ruszył w świat. – Nie chciałam go dłużej chomikować. Skróciłam więc kryształ, by pierścionek mógł być noszony na co dzień i nieśmiało położyłam go na półeczkę. Tego samego dnia do Atelier przyszła pani, która powiedziała, że jest piękny i że musi go mieć. Trzeba powiększyć go o dwa rozmiary, ale ogromnie cieszę się, że jego historia będzie toczyła się dalej – opowiada Agnieszka.

Ten moment, ta chwila

Biżuteryjne projekty Gusta powstają bardzo intuicyjnie. Kiedy pytam złotniczkę o to, czy wierzy w osławioną wenę twórczą, przecząco kiwa głową i mówi, że nie lubi tego określenia. – Jest sztuczne, nadmuchane. Ja uważam, że impulsem do tworzenia jest złapanie momentu, obserwacja tego, czy dany temat nam idzie – wyjaśnia. – Jeśli czujesz, że sweter, który masz na sobie, jest niewygodny, kłuje i uwiera, to nie siedzisz w nim cały dzień, tylko go zmieniasz, prawda? Z tworzeniem jest dokładnie tak samo. Jeżeli mam taki dzień, że czuję, że nic mi się nie chce, że nie jestem w formie, to wiem, że w pracowni nie zrobię nic sensownego. Z drugiej strony czasami zdarza się taki wieczór, że czuję całą sobą, że muszę coś zrobić. Zamykam się wtedy w pracowni na kilka godzin i siedzę do 3 lub 4 nad ranem. Wiem, że będę musiała to odespać, ale wtedy to nie ma dla mnie znaczenia. Po prostu staram się maksymalnie wykorzystać tę chwilę, bo nie wiem, kiedy się powtórzy – dodaje projektantka. 

Jak przyznaje, inspiracje do nowych projektów często przychodzą do niej w snach. Na jej nocnym stoliku leży notes, w którym wykonuje szybkie szkice na brudno lub notatki, gdy na chwilę się wybudza. – Wydaje mi się, że sny są syntezą tego, co widzę i czym otaczam się na co dzień – wyjaśnia. Jej wyobraźnię pobudza także natura – szczególnie ta dzika i nadmorska, uwielbia także obserwować ludzi w tramwaju.        – Mam chorobę lokomocyjną, więc scrollowanie nie wchodzi u mnie w grę. Dzięki temu skupiam się więc na detalach: przyglądam się miastu albo zachwycam się vintage biżuterią starszej pani, która siedzi obok – mówi. 

Dama z perłą

Gdy uważnie przyglądam się biżuterii stworzonej przez Agnieszkę, subtelnie porozkładanej na kamiennych półkach w Atelier Gusta, czuję się oczarowana jej niewymuszoną elegancją i minimalizmem. Projekty są proste, ale w ich przypadku przysłowiowy diabeł tkwi w szczegółach – nieregularnych, rozrzeźbionych formach, ciekawych kamieniach czy niespotykanych fakturach. – Mam poczucie, że moja twórczość jest bardzo spójna, nowe kolekcje idealnie dopełniają starsze, nie ma między nimi przepaści. Mam swój styl, swoją estetykę, za którą podążam – często chyba nawet dość nieświadomie – wyjaśnia złotniczka i podkreśla, że wspólnym mianownikiem jej biżuteryjnej działalności są perły. – One są ze mną od samego początku. Bezgranicznie je uwielbiam i chciałabym, żeby zawsze były obecne w moich kolekcjach. Choć – co trochę zabawne – jakiś czas temu do atelier przyszedł pan, który stwierdził, że perły są passé – śmieje się Agnieszka. 

Oprócz regularnych kolekcji złotniczka tworzy także biżuterię na zamówienie – bardzo często jej klientami są przyszłe młode pary, które chcą stworzyć oryginalne, nietuzinkowe obrączki, będące symbolem ich miłości. Jak przyznaje Agnieszka, każdej tego typu współpracy towarzyszą ogromne emocje. – Czuję się wzruszona, gdy się spotykamy, gdy poznajemy się bliżej, gdy opowiadają mi swoją historię. To dla mnie szczególne momenty, bo biżuteria, którą tworzę ma dla tej dwójki osób ogromne znaczenie – mówi. 

Kiedy pytam ją o to, którą część swojej pracy lubi najbardziej, bez wahania odpowiada mi, że kocha tworzyć biżuterię. Uwielbia siadać przy stole złotniczym, uwielbia moment gdy prowadzi ją materiał, gdy jej dłonie pracują jak zaklęte.

Lubię przypadek w pracowni. Często wchodzę z konkretnym planem – chcę zrobić kolczyki, które mi się przyśniły, ale później coś potoczy się zupełnie inaczej, pomylę się albo zagapię. I paradoksalnie to właśnie wtedy finalny efekt jest zachwycający – opowiada i przyznaje, że projektować mogłaby non stop.

Później, gdy kolekcja jest już gotowa, to najchętniej oddałabym ją komuś do odtwarzania, a ja tworzyłabym dalej nowości – śmieje się. 

 

W warsztacie i na macie

Agnieszkę spotkać można nie tylko przy jubilerskim stole i w  pięknym Atelier Gusta. Jej wielką miłością jest joga, którą regularnie praktykuje i której naucza. Jak podkreśla – dziś nie wyobraża sobie dnia bez kilku minut spędzonych na macie. Gdy pytam ją o punkty styku w tworzeniu biżuterii i praktyce jogi, wyjaśnia, że mocno wierzy w to, że wszystko, czym się otaczamy, jest energią. – Wszystko, co robię, jest o duchowości, o czuciu, o byciu tu i teraz. Na macie każdy wdech i wydech ma być wartościowy, dlatego w życiu powinno być podobnie – wyjaśnia i dodaje, że wszechobecny nadmiar sprawia, że coraz częściej gubimy sens rzeczy. Konsumujemy jak szaleni, nie doceniamy ich znaczenia, nie traktujemy ich jako wartościowych przedmiotów, ale jako coś, co wpisuje się w trendy, co szybko można wymienić na coś nowego. – Biżuteria, szczególnie taka rzemieślnicza,  dla wielu osób jest sentymentalna, jest nośnikiem wspomnień. Widzę to po moich klientkach, które odkładają pieniądze po to, by kupić sobie pierścionek, albo za pierwszą wypłatę kupują sobie jakiś drobiazg. Wtedy wiem, że ta osoba będzie dbała o tę biżuterię, będzie ją traktowała jako coś szalenie cennego – mówi złotniczka. Sama ma sygnet po tacie, który wkłada na palec, gdy potrzebuje siły. W szafie ma również jego sweter, który mimo tego, że jest znoszony, przynosi jej komfort i ukojenie. – Tych rzeczy nie musi być wiele, nie muszą być drogie i luksusowe. Chodzi o to, by miały dla nas wartość – podsumowuje.

Hamak na Bali czy hostel w Świnoujściu?

Agnieszka – pół żartem, pół serio mówi, że średnio raz w tygodniu myśli o tym, by rzucić wszystko i jechać na Bali – szczególnie w chwilach, gdy musi opłacić faktury. – Kiedy się patrzy na to wszystko z boku, to bajka – piękne miejsce, praca marzeń – mówi i dodaje, że własny biznes, jak wszystko na świecie ma swoje wady.  – Mam poczucie, że Instagram bardzo idealizuje pracę na swoim” i bardzo mnie to wkurza, choć wiadomo, czasami też w to wpadam. Od jakiegoś czasu staram się jednak pokazywać, że prowadzenie własnej działalności bywa bardzo ciężkie, bo wszystko jest na barkach jednej osoby – deklaruje. Co ją ratuje w chwilach słabości? Praktyka jogi, pielęgnowanie w sobie wdzięczności i uważności, dostrzeganie małych i miłych rzeczy – nawet wtedy, gdy dzień jest kiepski. – Z pewnością pomaga mi też to, że nie boję się marzyć oraz że z natury jestem optymistką. Inaczej pewnie nie porwałabym się na prowadzenie własnego biznesu w Polsce – śmieje się, spoglądając przez duże okno.

Od jakiegoś czasu Agnieszka dzieli życie między Poznań a Świnoujście, gdzie wspólnie z partnerem tworzy wyjątkowe, szalenie kreatywne miejsce – Hostel Woda. Niedawno zorganizowała tam wyjazdową kolonię jogową, planuje stworzyć tam swoją pracownię złotniczą. – Pamiętam, gdy jako dziecko mówiłam, że chcę kiedyś mieć kamienicę, w której będą różne pokoje, przestrzenie, joga, teatr, fotografia… dom kultury, choć wtedy jeszcze nie znałam tego słowa. I chyba właśnie to się dzieje – pisze na Instagramie Gusta. 

***

Podczas spotkania w Atelier Gusta oczarował mnie jeden z pierścionków. Szalenie oryginalny, srebrny, masywny sygnet. Wróciłam po niego jakiś czas później, rozmiar pasował idealnie. Agnieszka zapakowała mi go w maleńkie pudełeczko, które pieczołowicie obwiązała pistacjową wstążeczką. Noszę go niemal codziennie, stale słyszę komplementy i zachwyty. Kiedy na Instagramie wysyłam jej zdjęcie pierścionka na mojej dłoni, odpowiada, że mam wpadać częściej, chociażby po uśmiech. 

Wpadajcie i Wy. Bo w Gusta nie chodzi tylko o biżuterię. Chodzi o zatrzymanie się na chwilę, docenienie pracy ludzkich rąk i nadanie rzeczom znaczenia. W czasach, gdy wszystko jest na chwilę, tu tworzy się przedmioty, które zostają na długo. Takie, które przetrwają lata.

PS Agnieszka lubi wspierać innych twórców, dlatego w Atelier Gusta można znaleźć również małe biżuteryjne formy rzeźbiarskie projektantów, których twórczość projektantka docenia. Stalowe półki ociepla bursztyn wyszlifowany przez Emilię Kohut – twórczynię ION ART, symboliczne znaki od Mokave oraz geometryczne formy Magdaleny Paszkiewicz. Na wieszakach można znaleźć piękne ubrania polskiej marki IsaRouse, co jakiś czas w atelier odbywają się również pop’upy – ostatnio gościły w nim ubrania Fela Studio i ceramika Wave Pottery. Dzieje się więc naprawdę sporo!